Alechemik
Użytkownik
Wybaczcie mi spóźnienie. Wiem, że miałem to opublikować ponad tydzień temu, ale odsypiałem w niedzielę pracę, która mnie dobija, a w ten weekend miałem robotę na imprezach masowych i średnio miałem czas na to wszystko. Mam nadzieję, że Administracja mnie nie zje żywcem, ani nie wyssie mi duszy (i tak jest niesmaczna). Obiecuję, że następnym razem nie będę podawał terminu, następnej części żebyście nie musieli znowu się zawieść, bądź obejść smaczkiem.
Broken Light
Rozdział I: Prolog
https://www.youtube.com/watch?v=0GNM3xmIxIg <-- Nastrojowa muzyczka do czytania
.
"Każdy człowiek ma jakąś swoją wielką historię. Jedni urodzili się by zasiadać na tronach, bądź osiągnąć jakiś wielki cel w imieniu swojej społeczności.Inni stawali się wielcy przez doświadczenia całego życia, które w odpowiednim momencie historii zbierały obfity plon. Inni byli po prostu przypadkowymi, szarymi ludźmi w złym miejscu o złej porze, widzieli okropieństwa lęgnące się w mrocznych zakątkach świata. Ja należę w pewnym sensie do każdego z tych typów ludzi. Urodziłem się, by poprzez doświadczenia mojego życia znaleźć się w nieodpowiednim miejscu, o nieodpowiedniej porze. Oto moja historia...''
Księżyc świecił srebrnoniebieskim blaskiem, nadając ścianom kanionu przerażającego charakteru. Za kilka dni miała nastapić pełnia. Stara kopalnia odkrywkowa w pobliżu Bostonu była idealnym miejscem na spotkanie. Mężczyzna w płaszczu stał koło przerdzewiałej koparki, paląc cygaretkę. Miał na oko trzydzieści lat, lekki zarost i ciemne blond włosy uczyszane na styl Pompadour. Całości dopełniała fedora i zaparkowany niedaleko automobil. Postronny obserwator mógłby uznać, że gość urwał się z innej epoki, albo jest tajniakiem. Jegomość po paru minutach podziwiania widoków, spojrzał jeszcze raz na starą, zachwaszczoną drogę. W oddali było widać dwa małe światełka. Odsunął się od niechcenia, robiąc miejsce nowoprzybyłemu. Radiowóz zaparkował byle jak, a z niego wyszedł lekko otyły, ciemnoskóry policjant.
-Witaj John. Mam dla ciebie te świstki. Cholera, nie wiesz nawet, ile nerwów kosztowało mnie skopiowanie tego czegoś. Prokurator patrzy nam na ręce, jakby to była jakaś wielka sprawa. To twoje dziennikarskie śledztwo rzuciło ci się na rozum, skoro nie odpuściłeś jeszcze...
Mężczyzna imieniem John spojrzał na gliniarza tajemniczo. Podał mu dużą torbę, w zamian dostając plik papierów.
-Wiesz, że potrafię być hojny. Tak jak się umawialiśmy, trzydzieści tysięcy i... Ta kanapka z Subwaya. Serio, nie mogłeś sobie kupić jej sam?
Policjant zignorował pytanie, wgryzając się w przekąskę.
-Mmm, jeszcze ciepła...
John przejrzał pobierznie pliki.
-Ej, to wszystko?- skrzywił się, ponownie patrząc na glinę. Ten zaczął coś dłubać w kieszeni.
-A nie, jeszcze to!- Wyjął z tylnej kieszeni mały klucz i kartkę.- Zrobiłem kopię dowodu w moim garażu. Mam smykałkę do dorabiania kluczy. Tu masz adres tego domu.
Dziennikarz spojrzał na kartkę. Adres wskazywał na Dublin. Tak jak podejrzewano w redakcji... Kult "Gwiazdy Zarannej" wbrew pozorom przetrwał sto lat w ukryciu...
-Ej John, jakby co... Nie widzieliśmy się okej? Serio, za 5 lat mam emeryturę, nie chcę...
-Nie widzieliśmy się.- sapnął Morton.
Po chwili obydwaj mężczyźni odjechali swoimi autami z miejsca transakcji, zostawiając na miejscu, jako niemego świadka tej chwili, starą przerdzewiałą koparkę.
*
Dom czynszowy w biedniejszej dzielnicy Bostonu był najlepszym miejscem, by zamieszkać, jeżeli szukałeś samotności, zapomnienia, albo chociaż chwili przyjemności z dziewczyną. Jednakże wbrew temu co można pomyśleć, słysząc o taki budynku, ta czynszówka była w miarę zadbana. Mieszkali tu tylko właściciel z żoną, dwóch studentów, para staruszków i John. John Morton. Tak pisało na drzwiach. To była nieprawda. Jego prawdziwe imię brzmiało Jonathan, ale większości złośliwych ludzi kojarzyło się ze starym rolnikiem z jakiejś podupadłej wsi. Więc przed społeczeństwem był po prostu "Johnem". Tak było łatwiej.
Morton wszedł do mieszkania. Było urządzone w duchu minimalizmu. Dwie szafy, lampa, stół z krzesłem, radio i lustro. Stare łóżko, na którym oprócz pościeli leżał mały pluszowy dinozaur. Łazienka z wanną, umywalką i klozetem. Normalka. W kuchni, zamiast kuchenki był tylko pojedyńczy palnik elektryczny, mała lodówka podróżnicza i stara mikrofalówka. John zdjął płaszcz, rzucił na krzesło i sięgnął do szafy po ajerkoniak. Nalał sobie odrobinę do szklanki i zanurzył się w dokumentacji. Później, kładąc się do łóżka, szepnął zmęczony:
-A Więc... Niech będzie Dublin.
*
Samolot przybył do Królestwa Irlandii około 7 rano. Morton miał przy sobie tylko plecak na kółkach, nie zamierzał tu zabawić dłużej niż było to konieczne. Wsiadł z byle jaką taksówkę i rzucił do taksówkarza tylko "Do Centrum". Śpieszyło mu się, bowiem nie chciał by, zbyt wiele osób odkryło, czego szuka. Musiał być pierwszy w redakcyjnym wyścigu szczurów. Musiał być jak najszybszy... Od jakiś dwóch, może trzech lat nie miał za dużo czasu dla siebie. Po studiach od razu poszedł szukać pracy w zawodzie dziennikarza.Udało mu się znaleźć miejsce dziennikarza śledczego w "Boston Daily", głównie dzięki niezłej intuicji i szczęśliwym zbiegom okoliczności. Chciał być niezależny od ojca, ale wciąż dostawał co miesiąć na konto około 10 tysięcy dolarów... Kurcze, dawno nie myślał o swoim życiu. W taksówkach czas płynie naprawdę wolno... Ojciec Mortona był potentatem przemysłowym, jak jego ojciec i ojciec jego ojca. Dla Johna był przede wszystkim skurwielem. Uważał, że to Sebastian II Morton po prostu wykończył nerwowo swoją żonę, Rose. John miał tylko 10 lat, gdy stracił matkę. Rodzeństwo Mortona było już wtedy starsze, częściowo samodzielne i namówiło go, by ten osiadł w szkole z internatem. Od tego czasu nie widział ojca. Starszy brat Johna, Uriel był paleontologiem, a młodszy Robert skończył jakiś czas temu Hogwart. Siostra, Mary Ann była podróżniczką. Morton skrzywił się. Powinien mieć czas dla rodzeństwa... Źle zrobił, że odseparował się od wszystkich.
-Centrum. 20 funtów.- zaskrzeczał kierowca.
Morton wręczył mu kasę i wyszedł na starówkę, niedaleko O'Connell Bridge. Miał nadzieję, że znajdzie tu to, czego szukał. Mapa w przewodniku była chyba wybrakowana. Nigdzie w spisie ulic nie widniał "Plac królewski księcia Jana". Postanowił zapytać kogoś starszego, bo być może ulica zmieniła nazwę w ciągu ostatnich lat. Przed kawiarenką zauważył jakiegoś staruszka, podbiegł do nieco.
-Przepraszam, długo pan mieszka w Dublinie?
Staruszek uśmiechnął się.
-Oczywiście młodzieńcze. Turysta? W czym mogę pomóc?
-Eee... szukam Placu królewskiego księcia... Uh!
Staruszek uderzył Mortona laską w brzuch. Potem w twarz.
-Ja ci dam draniu! Ja ci dam!
Po chwili pobiegł w stronę parku, zostawiając Mortona leżącego na chodniku. John krwawił z nosa.
Wstał, podszedł do najbliższej ławki i otarł twarz chusteczką.
-Skurwiel... Co ja takiego zrobiłem?
Morton nie należał do ludzi, którzy łatwo się poddają. Po chwili doprowadzania się do w miarę społecznie akceptowalnego stanu podszedł do starszej kobiety, która szła ulicą.
-Proszę Pani, mam pytanie. Gdzie jest Plac królewski księcia Jana?
Kobieta spojrzała na niego, jakby zobaczyła coś przerażającego. Po chwili złapała się za serce i upadła.
Na efekty "śledztwa" nie trzeba było długo czekać. Po 10 minutach Morton był na dołku przesłuchiwany przez irlandzkich gliniarzy. O ile dokumenty, które ze sobą miał były kserówkami, więc policjanci uwierzyli, że zdobył je legalnie, jako dziennikarz śledczy, tak jego broń nie podobała się już tak bardzo przesłuchującym go pieskom. Dopiero po 4 godzinach ktoś wpadł na pomysł, by sprawdzić nagrania z kamer miejskich. Policjanci łaskawie uznali, że zawał staruszki był przypadkowy i wykopali nieboraka na ulicę.
-I uważaj Pan, kogo i o co pytasz!- Rzuciła na odchodne policjantka.
-Może Pani wie, gdzie jest Plac królewski...
-Nie ma takiego placu! Pytałam wszystkich na komendzie. Idź pan stąd!- Zaczęła kręcić przy skroni palcem, jasno sugerując co myśli o poszukiwaniach Mortona.
Morton zaklnął.
Czy tu właśnie miało skończyć się jego śledztwo? Czy John Morton, który pomógł ujawnić brudy przy sprzedaży skrzypiec Stradivardiego miał się poddać? O co tu do cholery chodziło? Starsi nie chcą mówić, młodzi nic nie wiedzą...
-Ja wiedzieć.
Morton odwrócił się przerażony. Za nim stał niewysoki żółtoskóry mężczyzna. Pewnie turysta z Xanadu, jakich pełno. Miał brzydki wąsik, buty do biegania, przykrótkie spodnie w kolorze bordo i hawajską koszulą. Wszystko nieodpowiednie do obecnej pory roku... Był koniec Listopada.
-Ja wiedzieć.- Powtórzył z uśmiechem.
-To... Zajebiście.- Morton nie mógł wyjść ze zdziwienia.-Prowadź!
Ścieżka była długa. Najpierw przeszli na peryferia miasta, gdzie zaczynały się dwu-trzypiętrowe kamienice czynszowe, potem przeszli przez dziurę w płocie do bardzo dziwnej uliczki, pełnej jednorodzinnych domków. Stamtąd udali się przez mały most nad bajorkiem, kierując się w stronę typowo wiejskich domków z kamienia. Gdy słońce już zachodziło, kryjąc się za chmurami, przeszli pod starym, zawalonym wiaduktem, minęli zamkniętą stację benzynową i wtedy Xanadyjczyk przystanął.
-Już.- szepnął.
Widok był żałosny. Plac królewski był niczym innym jak zamkniętą uliczką pełną śmieci, starych zrujnowanych domów i pijaków. Po prawej stała zamknięta fabryka guzików. Po lewej był dom mieszkalny, z którego co jakiś czas było słychać pijackie przyśpiewki. Po środku, między fabryką, a kamienicą, stał trzypiętrowy dom. To był właśnie cel Mortona. Cały obdrapany, zabity dechami i obmalowany graffiti.
-Pięknie tu. Co tak?-Zaczął Xanadyjczyk- Znalazł ja to miejsce parę dni temu. Piękna stylystyka. Podobno dom mieć koło 400 lat. Dzielnica oficjalnie jeszcze nie być Dublińska. Stąd problem.
Morton wygrzebał z kieszeni 10 funciaków i wręczył mężczyźnie. Wciąż nie mógł oderwać wzroku od kamienicy. Nareszcie ją znalazł!
-Bierz to pan i idź. Dzięki za wszystko.
-Nasz klient, nasz pan.- Żółty pokłonił się nisko i zawrócił.
Morton podszedł do drzwi, wciąż rozglądając się wokoło.
Dotknął obdrapanych drzwi. To było to. Wyjął klucz i włożył w zamek. Przekręcił z pewną trudnością i po chwili usłyszał kliknięcie. Jednak nie przewidział, że drzwi wypadną z ramy i gdyby nie refleks Johna, to prawdopodobnie narobiłby rabanu. Od razu uderzył go w twarz niepojęty odór. Jakby wszystkie diabły nasrały do śmietnika, zalały to wydzielinami skunska i podpaliły. Morton z trudem wszedł do budynku, włożył drzwi na powrót w ramę i podstawił jakiś stolik, który stał obok. Wyjął z kieszeni latarkę i paczuszkę wypełnioną szałwią. Zawsze był przezorny. Dlatego też w drugiej kieszeni miał nabity rewolwer. Odpalił latarkę.
Hol był skromnie urządzony. Kilka strzępów z dywanu, który pewnie zjadły szczury, komoda, dwoje drzwi do innych pokoi i schody na górę.
-Ciekawe.- szepnął, podchodząc do oszklonych drzwi z mosiężną gałką. Były dziwnie wytrzymałe, jak na tak rozlatujący się budynek. Morton chciał w pierwszej chwili zaryzykować przestrzelenie ich, ale wiedział, że to mogłoby obudzić kogoś pijanego, kto nie omieszkałby zadzwonić na policję. Zdecydowanie dzisiaj dosyć było w jego życiu gliniarzy. Oświetlił drzwi, by zobaczyć, gdzie jest zamek. Pośrodku drzwi był umocowny mechanizm z wgłębieniem na... Duży medalion...
Morton wszedł do pomieszczenia obok. Oprócz biurka i paru wycinków gazet o kulcie jakiegoś Dagona i Hydry, znalazł tam tylko notatkę dla jakiegoś kultysty.
" Tom, dzięki za naprawę klamki i instalacji. W nagrodę zostajesz bratem II stopnia i możesz korzystać z naszej biblioteki. Klucz jest w biurze fratera Dimasta Jimmerberga."
Nagle Morton usłyszał cichy łoskot. To wystarczyło by podskoczył w miejscu. Wyciągnął spluwę i poszedł na górę. Pierwsze drzwi prowadziły do kuchni. Widok i zapach zgniłej tuszy wieprzowej ostatecznie spowodował, że Morton stracił apetyt tego wieczoru. Z drugimi drzwiami było jeszcze łatwiej, bo pod wpływem dotyku rozpadły się. Widać w tej części domu było pełno korników, co zaniepokoiło dziennikarza. W środku widok był porażający. Na sześciu z ośmiu łóżek leżały zmumifikowane zwłoki. W wannie, która stała w rogu pokoju było pełno gazet różnego typu. Jedyne okno w pokoju było szczelnie zabite deskami.
-Ja pierdolę-pomyślał- To dlatego zrobiło się o nich cicho... Ale dlaczego nikt nie zawiadomił policji? Czemu aż tak tu nie cuchnie?
Po chwili zrozumiał. Koło każdego łóżka leżały butelki z arszenikiem. Świetnym konserwantem ciał. Będzie musiał po wszystkim anonimowo powiadomić kogoś, by uprzątnął ten bajzel.
Koło jednego z łóżek, na półce leżał dziennik. Morton przekartkował go szybko.
-Zapiski szaleńca.-wywnioskował, próbując rozczytać bazgroły.
Dwie ilustracje na ostatnich zapisanych stronach szczególnie go zaintrygowały. Pierwsza przedstawiała dziwną istotę, jakby stożek, z czterema długimi kończynami. Na końcach dwóch były szczypce, na tej wystającej z pleców, coś co wyglądało jak kwiat, albo cztery trąbki. Ta z czubka stożka kończyła się gadzią głową, z podobnymi do macek włosami i trojgiem oczu. Wypisz wymaluj Yithianin, o których opowiadała Johnowi jego matka, wielka entolografka. Wielka... Zanim ożeniła się z nieodpowiednim człowiekiem.
Druga ilustracja przedstawiała coś co wyglądało na koszmarek. Otulona w płaszcz istota w kapturze z czystym miejscem w miejscu twarzy. Nie wiedział co to i szczerze powiedziawszy ten obrazek jakoś go obrzydzał. Zamknął dziennik, wsadził do torby i wyszedł z pokoju, zamykając resztkę drzwi. Gdyby postarał się trochę bardziej, zauważyłby, że na drzwiach wisi zdjęcie wszystkich kultystów. Oprócz siedmiu zwykłych białych i wytatuowanych mięśniaków, w grupie stał niski, lekko otyły Xanadyjczyk z wąsikiem...
-Ostatni pokój...- powiedział sam do siebie, drżąc.
Otworzył drzwi, skierował światło latarki na środek i o mało nie krzyknął. Pośrodku pokoju siedział jedzący własne gile mężczyzna. Był prawie nagi, cały w bliznach i uśmiechnięty od ucha do ucha.
-Cześć! Guten morgen! Hello!- powiedział patrząc na Mortona.
Morton trzymał za plecami broń, gotów odstrzelić wariata, jeżeli byłby zagrożeniem.
-Witaj... Eee... Co tu robisz?- Próbował być miły. Nie do końca wyszło. Chyba... Sam nie wiedział...
-Jestem tu teraz. Tu. Wcześniej u mamy. Była chora. więc ją odwiedziłem. A potem zastałem to co ty. Martwi. O bogowie, nie było mnie tu pół roku!
Morton zmarszczył brwi. Właśnie wtedy ucichła działalność kultu. Odsunął się od drzwi, siadając na pufie pośrodku pokoju.
-Aha... A wiesz gdzie jest medalik? Taki duży klucz?
-Tak tak, tak wiem.- Szaleniec obślinił się i zaczął na czworaka iść w kierunku drzwi na korytarz- Tak za drzwiami, tam, Mózgolek wie, gdzie i co.
Rzeczywiście, w głębi pokoju, tuż za pustą szafką były ukryte drzwi do biura. Morton odsunął szafę i spojrzał na czarne drzwi, obmalowane w dziwne znaki.
-Mózgol idzie. Idzie stąd. Nic już nie ma!!!- Zaczął histeryzować kultysta, po czym wybiegł z pokoju. Po kilku sekundach Morton usłyszał jak drzwi, które "naprawił" zostają otwarte z hukiem.
-Ech...-westchnął. Będzie musiał je wstawić jeszcze raz.
Biuro było w całości zalepione wycinkami. Nawet obydwa okna były zaklejone. Morton był zszokowany desperacją kultu. Podłoga była uwalona notatkami i gazetami. Morton przejrzał parę wycinków. Dotyczyły głównie trzech tematów. Szefów policji w Dublinie, zjawisk paranormalnych, począwszy od latającego miasta z Laurenty, po duchy i fauny w Trackich lasach. Trzecim tematem były seryjne morderstwa. Z notatek obok wycinków wynikało, że kult polował na morderców, by wymierzać im karę, w postaci eksperymentowania na ich ciałach. Morton nie wiedział co o tym wszystkim myśleć. Tym bardziej gdy natknął się na własny artykuł, o aferze hazardowej, który opublikował rok temu.
Zajrzał do biurka, w pośpiechu wyrzucając kolejne puste szuflady na podłogę. Dopiero w czwartej znalazł stary medalion z czerwonego kryształu, w kształcie ludzkiego serca. Nie głupie serduszko w kształcie zadka. Prawdziwe serce człowieka, w kształcie dużej kropli. To było to!
Morton schodząc po schodach spojrzał w kierunku drzwi wyjściowych. Mózgol wywalił je na powrót z zawiasów, ale były w miarę całe, więc John postanowił je jeszcze raz poprawić. Wyjrzał na zewnątrz i ujrzał blady księżyc w pełni. Tak, dzisiaj była pełnia, co jednak nie dawało mu ani odrobinki otuchy. Coś zdarzyło się w tym domu, ale co?
Po zastawieniu drzwi, wrócił do szklanej bramy. Włożył bez wachania dziwny klucz do otworu i przekręcił go. Usłyszał donośną serię kliknięć, po czym szklana brama się rozwarła.
Morton nie spodziewał się takiej ilości rzeczy w bibliotece. Zamiast dwóch, trzech książek na krzyż, zobaczył masę eksponatów, ksiąg, amuletów, kamieni, strojów i innych rzeczy. Zobaczył takie rzadkie dzieła, jak "Kult Ghouli", czy "Tajemnice Robaka". W lewym kącie stała zdobiona, czarna zbroja, zaś w prawym żółty strój kapłana. Na półkach, prócz książek było pełno figurek, dużych kryształów, dziwnych zwierząt w słojach z formaliną. Morton zajrzał do szuflady biurka. Było tam parę papirusów, których bał się dotykać, by nie zniszczyć jakiegoś i masa amuletów różnych religii i zastosowań. Na drugim krańcu pokoju, naprzeciw drzwi, stał stolik z uschniętym kwiatem. Nad nim wisiało dziwne, rombowate lustro. Kolor szkła był dosyć specyficzny, bursztynowy. To zafascynowało Mortona. Gdzieś w głębi umysłu usłyszał jakby świst, tchnienie lub szept.
Podszedł bliżej do lustra i spojrzał w nie. Nagle poczuł szarpnięcie i zaczął się dusić. Nie rozumiał co się dzieje. W lustrze dojrzał coś w rodzaju eterycznej paszczy. Nie wierzył w to co widział. Zebrał całą swoją siłę i walnął w lustro latarką. Lustro wydało tylkonagły pisk i John upadł na podłogę.
-Co do... do... ekhe, ekhee!!!-rzęził, ledwo mogąc otworzyć oczy. Był mokry od potu i serce waliło mu jak młot.
Nagle obrócił głowę w stronę stolika. Usłyszał cichy szczęk szkła, które... Jakby spadało z odległości na kamień...
-No jasne...- rzekł w przypływie olśnienia.
Odrzucił stolik na bok i otworzył starą, podziurawioną klapę w podłodze. Pewnie kawałek lustra wypadł przez szpary między deskami, stąd to ledwo słyszalne echo. Otchłań patrzyła się w Mortona, a on w nią. Bez namysłu zszedł w dół, byle tylko zapomnieć o strachu, który go paraliżował. Schodzenie najpierw po małej, pordzewiałej drabince, a potem po krzywych schodach wydawało się nieskończenie długie. Morton spojrzał na zegarek. Schodził już cztery minuty. Gdy wreszcie stanął na stabilnym gruncie, rozejrzał się po jaskini. Wyglądała, jak stara kopalnia, nie licząc nadgniłych ciał, wbitych między podpory ścian i wmurowanych w skałę. Ten widok zmroził Johna. Ledwo powstrzymywał wymioty. Smród i widok rozpadających się ciał oraz wylewających się flaków był nie do zniesienia. Morton przyłożył do twarzy woreczek i postanowił iść jak najszybciej do końca korytarza. Okazało się, że ten nie był zbyt długi. Tuż za rogiem zobaczył dosyć nowe, pomalowane na biało, metalowe drzwi. Zdziwiony otworzył je i wszedł do środka. Szybko tego pożałował. To było coś w rodzaju prosektorium. Nie cuchnęło tu zbytnio, ponieważ większość ciał prawdopodobnie znajdowała się w lodówkach. W słojach na oszklonej półce znajdowały się różne części ciał, od oczu i nosów, po zdeformowane płody, ze skrzydełkami i mackami wokół ust. Morton nie przepadał za płodami w słojach, ale widok w tym przypadku był zabawny. Wtedy zauważył drugie drzwi. Wszedł do drugiego pomieszczenia. Pomieszczenie było dosyć spore, oświetlone błękitnym blaskiem i wypełnione różnego rodzaju aparaturą, do której były podłączone ludzkie narządy. Morton widział, jak dziesiątki płuc w dużych akwariach oddychają, mózgi pulsują rytmicznie, a ręce drżą w płynach owodniowych.
Mimo wszystko, podświadomie czuł, że to nie koniec. Za dużą szafą, przypominającą komputer z czasów III wojny światowej odkrył duży otwór w ścianie. Droga w pewnym momencie ostro zjechała w dół, więc musiał trzymać się barierek, które ktoś wmontował w skałę. Czas mijał wolno, a dziennikarz szedł dalej. Miał wrażenie, że zaraz zejdzie do samego jądra planety i spotka dinozaury...Nagle wystrój się zmienił. Morton ujrzał wielki portal do czegoś w rodzaju świątyni.
-To nie jest możliwe...-Pomyślał- Grupka szaleńców nie mogła zrobić czegoś takiego sama!
Świątynia była gigantyczna. Miała około dwudziestu metrów wysokości i czterdzieści szerokości. Zbudowana tu, pod ziemią, na planie koła. Każdą z dwunastu kolumn wyrzeźbiono na kształt jakiejś istoty. To nie był ani anioły, ani diabły, raczej okropne hybrydy. Pośrodku pomieszczenia, zamiast jakiegoś bożka, czy ołtarza, stała wielka kolumna z drobno wyrytymi znakami. Wyglądała trochę jak starożytne przepisy prawne, znajdowane w starożytnych miastach na pustyni.
Oglądał salę przez długi czas, badając każdy jej szczegół, chcąc przypisać go do jakiejś ludzkiej kultury. Prawdopodobnie była to świątynia zbudowana przed Imperium Putzkie, lub jakąś jego młodszą pochodną. Gdy Morton dotarł na drugie kraniec sali, zauważył, że w bocznej nawie znajduje się przejście, z którego, w świetle latarki dojrzał złoty blask. Czyżby skarbiec? Czy to oznaczało, że mógłby już nigdy nie pracować? Nie znał żadnego kanciarza, który by mu pomógł... Czym były te podziemia? Grobowcem? Jakimś bunkrem? Wiedział, że nikogo tu nie ma od wielu tygodni, jednak nie mógł się uspokoić. Zaryzykował...
Pomieszczenie było małe i niskie. Morton zachaczał kapeluszem o sufit. Na podłodze leżały berła, korony, skrzynie pełne srebra, złota, brązu, platyny, kamieni szlachetnych. Gdzieś między tymi dobrodziejstwami były postawione różne posągi z kamienia lub złota. Tam antylopa, tam rycerz, gdzie indziej antropomorficzny bożek... I Kolejne drzwi. Tym razem wrota były z ciemnozielonego kamienia i był lekko uchylone. Morton podszedł bliżej. Zauważył masę pyłu w progu. Minął go, odetchnął głęboko i wszedł. I wszedł... Wszedł? Sala była naturalną jaskinią,a po środku mechanizm... Nie pamiętał go dokładnie... Gdzieś go już widział. Zaraz...
Biel oczu Mortona zalała się czernią... Stracił kontakt z rzeczywistością.
*
Morton obudził się nad prymitywnym kokpitem, kaszląc ciężko. Rozejrzał się. Gigantyczny mechanizm wyglądał jak dół wypełniony oleistą, srebrzącą się substancją. Na brzegach dołu wyrastały kolce, które łączył się z wielkim, zielonym kryształem, wyrastającym z sufitu. Po środku jeziora, na skalnym postumencie stało coś w rodzaju trumny. Jedyną drogą między trumną a krawędzią basenu był kamienny pomost. Kokpit był z zielonego metalu, wypełniony skrzącymi się kryształami. Morton chciał go wyłączyć, ale poparzył się tylko. Dziwaczne kryształy na ścianach i suficie zaczęły skrzyć się poświatą w kolorze jadowitej zieleni. Wokoło biły ładunki elektryczne, które wychodziły z kryształowych słupów i waliły to w kolce, to w jezioro. Całość zaczęła szumieć tak mocno, że Morton musiał zatkać uszy. Nagle wszystko się uspokoiło. Za dziennikarzem rozbłysło białe światło. U progu wytrzymałości psychicznej Morton obejrzał się za siebie. Za nim stał, wyryty w skale portal. Miał około dziesięciu metrów średnicy. Morton patrzył sparaliżowany na białe światło. Nagle zobaczył w mglistej poświacie jakiś ruch. Pędem schował się za skałę, która stała niedaleko. Dopiero w tym świetle zobaczył ogrom jaskini. Prawdopodobnie zachwyciłby się, gdyby nie nadzwyczajna czujność, która kazała mu patrzeć w stronę portalu. Powoli, z białego blasku wyłoniły się cztery wysokie istoty. Morton przytrzymał twarz rękoma, byle tylko nie krzyczeć. Stworzenia miały około metra dziewiędziesięciu, matową, grafitowoczarną skórę i chodziły w pozycji wyprostowanej. Ich mięśnie na rękach i nogach wyglądały jak skręcone liny, szczególnie, że kończyny górne wydawały się nieproporcjonalnie długie. Najgorsze były głowy istot. Wyglądały jak biologiczna wersja jakiejś maski przeciwgazowej. Twarze wyglądały jak u tapira. Głęboko osadzone oczy błyszczały złowrogo. Jeden z nich trzymał w ręku worek. Morton rozpoznał te potwory. To kiedyś byli ludzie, mieszkańcy Syberii. III wojna światowa zmiotła ten kraj z powierzchni planety, deformując ludzi, którzy schronili się w wielkim metrze przecinającym cały kraj. Te istoty wyszły wiele lat później z więzienia-molocha, jakim były ruiny miast Syberii i nawiązały kontakt z resztą ludzkich ras. Te niegdyś ludzkie stworzenia zwano Cieniami. Istoty szły w kierunku pomostu. Przeszły przez niego i zajęły miejsce wokół trumny. Tak, teraz w jasnym świetle John Morton mógł przyjrzeć się dobrze temu obiektowi. Na płycie trumny była płaskorzeźba podobna do wilka, wilkołaka, lub ghoula, a boczne ściany pokrywały rzeźbienia w kształcie węży.
Jedna z istot zaintonowała: "Dziś jest ten dzień, Bracia! Az Kalala! I'a Saligia!"
Reszta istot za pomocą czegoś na kształt puzderka odrkęciła zamek w trumnie i odrzuciła na bok pokrywę.
Cień dowodzący ceremonią zaintonował:
-Ciałem gada nadajemy ci kształt!
Cień od worka wyjął z niego suszonego kameleona. Wrzucił go do trumny. Głośny plusk dał znać Mortonowi, że trumna wypełniona jest jakimś płynem.
Dowódca stworzeń znowu zakrzyknął:
-A oto cukier, krew, wino i woda, które wypełnią twoje wnętrze! Niechaj nigdy nikt nie zrani Cię bez konsekwencji! Niech nawet drobna rana spali twojego wroga do mięsa i kości!
Wtedy też "workowy" nalał płynu z dużego bukłaka.
Morton nie wiedział co robić. Czuł się dziwnie senny i słaby, jakby ktoś odebrał mu chęć do życia. Nie mógł myśleć. Patrzył jedynie jak głupiec, na to co się porobiło.
Cień zakrzyknął po raz trzeci:
-A oto kości twych wrogów! Niech ich siła zostanie przez Ciebie pożarta i użyta do walki!
Do trumny wrzucono masę kości.
Wtedy też Istota trzymająca worek, wyjęła z niego medalik lśniący na niebiesko i... purpurowe, świecące, bijące serce.
Cień zakrzyknął:
-Oto Twa moc i siła, które odrodzą Cię w nowym, potężnym ciele! Ku chwale Elementali! Ecce Serpens!!!
Potwory wrzuciły do trumny obydwa przedmioty, a wtedy z trumny wybiło czerwone światło. Po chwili w wielu miejscach obiekt zaczął pękać, aż rozpadł się z hukiem. Morton czuł, że zaraz zemdleje, walczył z tym, ale padł już na kolana i zaczął się zataczać...
Ciecz rozpłynęła się na boki ujawniając... Morton sam nie wiedział co to. Portal wyłączył się kilka sekund przed ostatnią fazą rytuału, a kryształy przestały świecić tak mocno... Nagle John zachłysnął się powietrzem. Między Cieniami poruszyła się drobna, umazana cieczą z trumny istotka. Mimo odległości można było dojrzeć dwa małe punkciki oczu świecącę zielonkawo. Stworzenie wstało powoli i chyba zaczęło rozmawiać ze swoimi wyzwolicielami. To było dla Mortona za dużo. Za dużo! Dostał hiperwentylacji po czym zemdlał. Ostatnie co widział, nim jego oczy zaszły mgłą to ten potworny kryształ zwisający z sufitu... A ostatnie co usłyszał zanim stracił świadomość, przerażający, jakby kobiecy śmiech i pytanie jednego z Cieni: "A gdzie nosiciel...?"
C.D.N.
Broken Light
Rozdział I: Prolog
https://www.youtube.com/watch?v=0GNM3xmIxIg <-- Nastrojowa muzyczka do czytania

"Każdy człowiek ma jakąś swoją wielką historię. Jedni urodzili się by zasiadać na tronach, bądź osiągnąć jakiś wielki cel w imieniu swojej społeczności.Inni stawali się wielcy przez doświadczenia całego życia, które w odpowiednim momencie historii zbierały obfity plon. Inni byli po prostu przypadkowymi, szarymi ludźmi w złym miejscu o złej porze, widzieli okropieństwa lęgnące się w mrocznych zakątkach świata. Ja należę w pewnym sensie do każdego z tych typów ludzi. Urodziłem się, by poprzez doświadczenia mojego życia znaleźć się w nieodpowiednim miejscu, o nieodpowiedniej porze. Oto moja historia...''
Księżyc świecił srebrnoniebieskim blaskiem, nadając ścianom kanionu przerażającego charakteru. Za kilka dni miała nastapić pełnia. Stara kopalnia odkrywkowa w pobliżu Bostonu była idealnym miejscem na spotkanie. Mężczyzna w płaszczu stał koło przerdzewiałej koparki, paląc cygaretkę. Miał na oko trzydzieści lat, lekki zarost i ciemne blond włosy uczyszane na styl Pompadour. Całości dopełniała fedora i zaparkowany niedaleko automobil. Postronny obserwator mógłby uznać, że gość urwał się z innej epoki, albo jest tajniakiem. Jegomość po paru minutach podziwiania widoków, spojrzał jeszcze raz na starą, zachwaszczoną drogę. W oddali było widać dwa małe światełka. Odsunął się od niechcenia, robiąc miejsce nowoprzybyłemu. Radiowóz zaparkował byle jak, a z niego wyszedł lekko otyły, ciemnoskóry policjant.
-Witaj John. Mam dla ciebie te świstki. Cholera, nie wiesz nawet, ile nerwów kosztowało mnie skopiowanie tego czegoś. Prokurator patrzy nam na ręce, jakby to była jakaś wielka sprawa. To twoje dziennikarskie śledztwo rzuciło ci się na rozum, skoro nie odpuściłeś jeszcze...
Mężczyzna imieniem John spojrzał na gliniarza tajemniczo. Podał mu dużą torbę, w zamian dostając plik papierów.
-Wiesz, że potrafię być hojny. Tak jak się umawialiśmy, trzydzieści tysięcy i... Ta kanapka z Subwaya. Serio, nie mogłeś sobie kupić jej sam?
Policjant zignorował pytanie, wgryzając się w przekąskę.
-Mmm, jeszcze ciepła...
John przejrzał pobierznie pliki.
-Ej, to wszystko?- skrzywił się, ponownie patrząc na glinę. Ten zaczął coś dłubać w kieszeni.
-A nie, jeszcze to!- Wyjął z tylnej kieszeni mały klucz i kartkę.- Zrobiłem kopię dowodu w moim garażu. Mam smykałkę do dorabiania kluczy. Tu masz adres tego domu.
Dziennikarz spojrzał na kartkę. Adres wskazywał na Dublin. Tak jak podejrzewano w redakcji... Kult "Gwiazdy Zarannej" wbrew pozorom przetrwał sto lat w ukryciu...
-Ej John, jakby co... Nie widzieliśmy się okej? Serio, za 5 lat mam emeryturę, nie chcę...
-Nie widzieliśmy się.- sapnął Morton.
Po chwili obydwaj mężczyźni odjechali swoimi autami z miejsca transakcji, zostawiając na miejscu, jako niemego świadka tej chwili, starą przerdzewiałą koparkę.
*
Dom czynszowy w biedniejszej dzielnicy Bostonu był najlepszym miejscem, by zamieszkać, jeżeli szukałeś samotności, zapomnienia, albo chociaż chwili przyjemności z dziewczyną. Jednakże wbrew temu co można pomyśleć, słysząc o taki budynku, ta czynszówka była w miarę zadbana. Mieszkali tu tylko właściciel z żoną, dwóch studentów, para staruszków i John. John Morton. Tak pisało na drzwiach. To była nieprawda. Jego prawdziwe imię brzmiało Jonathan, ale większości złośliwych ludzi kojarzyło się ze starym rolnikiem z jakiejś podupadłej wsi. Więc przed społeczeństwem był po prostu "Johnem". Tak było łatwiej.
Morton wszedł do mieszkania. Było urządzone w duchu minimalizmu. Dwie szafy, lampa, stół z krzesłem, radio i lustro. Stare łóżko, na którym oprócz pościeli leżał mały pluszowy dinozaur. Łazienka z wanną, umywalką i klozetem. Normalka. W kuchni, zamiast kuchenki był tylko pojedyńczy palnik elektryczny, mała lodówka podróżnicza i stara mikrofalówka. John zdjął płaszcz, rzucił na krzesło i sięgnął do szafy po ajerkoniak. Nalał sobie odrobinę do szklanki i zanurzył się w dokumentacji. Później, kładąc się do łóżka, szepnął zmęczony:
-A Więc... Niech będzie Dublin.
*
Samolot przybył do Królestwa Irlandii około 7 rano. Morton miał przy sobie tylko plecak na kółkach, nie zamierzał tu zabawić dłużej niż było to konieczne. Wsiadł z byle jaką taksówkę i rzucił do taksówkarza tylko "Do Centrum". Śpieszyło mu się, bowiem nie chciał by, zbyt wiele osób odkryło, czego szuka. Musiał być pierwszy w redakcyjnym wyścigu szczurów. Musiał być jak najszybszy... Od jakiś dwóch, może trzech lat nie miał za dużo czasu dla siebie. Po studiach od razu poszedł szukać pracy w zawodzie dziennikarza.Udało mu się znaleźć miejsce dziennikarza śledczego w "Boston Daily", głównie dzięki niezłej intuicji i szczęśliwym zbiegom okoliczności. Chciał być niezależny od ojca, ale wciąż dostawał co miesiąć na konto około 10 tysięcy dolarów... Kurcze, dawno nie myślał o swoim życiu. W taksówkach czas płynie naprawdę wolno... Ojciec Mortona był potentatem przemysłowym, jak jego ojciec i ojciec jego ojca. Dla Johna był przede wszystkim skurwielem. Uważał, że to Sebastian II Morton po prostu wykończył nerwowo swoją żonę, Rose. John miał tylko 10 lat, gdy stracił matkę. Rodzeństwo Mortona było już wtedy starsze, częściowo samodzielne i namówiło go, by ten osiadł w szkole z internatem. Od tego czasu nie widział ojca. Starszy brat Johna, Uriel był paleontologiem, a młodszy Robert skończył jakiś czas temu Hogwart. Siostra, Mary Ann była podróżniczką. Morton skrzywił się. Powinien mieć czas dla rodzeństwa... Źle zrobił, że odseparował się od wszystkich.
-Centrum. 20 funtów.- zaskrzeczał kierowca.
Morton wręczył mu kasę i wyszedł na starówkę, niedaleko O'Connell Bridge. Miał nadzieję, że znajdzie tu to, czego szukał. Mapa w przewodniku była chyba wybrakowana. Nigdzie w spisie ulic nie widniał "Plac królewski księcia Jana". Postanowił zapytać kogoś starszego, bo być może ulica zmieniła nazwę w ciągu ostatnich lat. Przed kawiarenką zauważył jakiegoś staruszka, podbiegł do nieco.
-Przepraszam, długo pan mieszka w Dublinie?
Staruszek uśmiechnął się.
-Oczywiście młodzieńcze. Turysta? W czym mogę pomóc?
-Eee... szukam Placu królewskiego księcia... Uh!
Staruszek uderzył Mortona laską w brzuch. Potem w twarz.
-Ja ci dam draniu! Ja ci dam!
Po chwili pobiegł w stronę parku, zostawiając Mortona leżącego na chodniku. John krwawił z nosa.
Wstał, podszedł do najbliższej ławki i otarł twarz chusteczką.
-Skurwiel... Co ja takiego zrobiłem?
Morton nie należał do ludzi, którzy łatwo się poddają. Po chwili doprowadzania się do w miarę społecznie akceptowalnego stanu podszedł do starszej kobiety, która szła ulicą.
-Proszę Pani, mam pytanie. Gdzie jest Plac królewski księcia Jana?
Kobieta spojrzała na niego, jakby zobaczyła coś przerażającego. Po chwili złapała się za serce i upadła.
Na efekty "śledztwa" nie trzeba było długo czekać. Po 10 minutach Morton był na dołku przesłuchiwany przez irlandzkich gliniarzy. O ile dokumenty, które ze sobą miał były kserówkami, więc policjanci uwierzyli, że zdobył je legalnie, jako dziennikarz śledczy, tak jego broń nie podobała się już tak bardzo przesłuchującym go pieskom. Dopiero po 4 godzinach ktoś wpadł na pomysł, by sprawdzić nagrania z kamer miejskich. Policjanci łaskawie uznali, że zawał staruszki był przypadkowy i wykopali nieboraka na ulicę.
-I uważaj Pan, kogo i o co pytasz!- Rzuciła na odchodne policjantka.
-Może Pani wie, gdzie jest Plac królewski...
-Nie ma takiego placu! Pytałam wszystkich na komendzie. Idź pan stąd!- Zaczęła kręcić przy skroni palcem, jasno sugerując co myśli o poszukiwaniach Mortona.
Morton zaklnął.
Czy tu właśnie miało skończyć się jego śledztwo? Czy John Morton, który pomógł ujawnić brudy przy sprzedaży skrzypiec Stradivardiego miał się poddać? O co tu do cholery chodziło? Starsi nie chcą mówić, młodzi nic nie wiedzą...
-Ja wiedzieć.
Morton odwrócił się przerażony. Za nim stał niewysoki żółtoskóry mężczyzna. Pewnie turysta z Xanadu, jakich pełno. Miał brzydki wąsik, buty do biegania, przykrótkie spodnie w kolorze bordo i hawajską koszulą. Wszystko nieodpowiednie do obecnej pory roku... Był koniec Listopada.
-Ja wiedzieć.- Powtórzył z uśmiechem.
-To... Zajebiście.- Morton nie mógł wyjść ze zdziwienia.-Prowadź!
Ścieżka była długa. Najpierw przeszli na peryferia miasta, gdzie zaczynały się dwu-trzypiętrowe kamienice czynszowe, potem przeszli przez dziurę w płocie do bardzo dziwnej uliczki, pełnej jednorodzinnych domków. Stamtąd udali się przez mały most nad bajorkiem, kierując się w stronę typowo wiejskich domków z kamienia. Gdy słońce już zachodziło, kryjąc się za chmurami, przeszli pod starym, zawalonym wiaduktem, minęli zamkniętą stację benzynową i wtedy Xanadyjczyk przystanął.
-Już.- szepnął.
Widok był żałosny. Plac królewski był niczym innym jak zamkniętą uliczką pełną śmieci, starych zrujnowanych domów i pijaków. Po prawej stała zamknięta fabryka guzików. Po lewej był dom mieszkalny, z którego co jakiś czas było słychać pijackie przyśpiewki. Po środku, między fabryką, a kamienicą, stał trzypiętrowy dom. To był właśnie cel Mortona. Cały obdrapany, zabity dechami i obmalowany graffiti.
-Pięknie tu. Co tak?-Zaczął Xanadyjczyk- Znalazł ja to miejsce parę dni temu. Piękna stylystyka. Podobno dom mieć koło 400 lat. Dzielnica oficjalnie jeszcze nie być Dublińska. Stąd problem.
Morton wygrzebał z kieszeni 10 funciaków i wręczył mężczyźnie. Wciąż nie mógł oderwać wzroku od kamienicy. Nareszcie ją znalazł!
-Bierz to pan i idź. Dzięki za wszystko.
-Nasz klient, nasz pan.- Żółty pokłonił się nisko i zawrócił.
Morton podszedł do drzwi, wciąż rozglądając się wokoło.
Dotknął obdrapanych drzwi. To było to. Wyjął klucz i włożył w zamek. Przekręcił z pewną trudnością i po chwili usłyszał kliknięcie. Jednak nie przewidział, że drzwi wypadną z ramy i gdyby nie refleks Johna, to prawdopodobnie narobiłby rabanu. Od razu uderzył go w twarz niepojęty odór. Jakby wszystkie diabły nasrały do śmietnika, zalały to wydzielinami skunska i podpaliły. Morton z trudem wszedł do budynku, włożył drzwi na powrót w ramę i podstawił jakiś stolik, który stał obok. Wyjął z kieszeni latarkę i paczuszkę wypełnioną szałwią. Zawsze był przezorny. Dlatego też w drugiej kieszeni miał nabity rewolwer. Odpalił latarkę.
Hol był skromnie urządzony. Kilka strzępów z dywanu, który pewnie zjadły szczury, komoda, dwoje drzwi do innych pokoi i schody na górę.
-Ciekawe.- szepnął, podchodząc do oszklonych drzwi z mosiężną gałką. Były dziwnie wytrzymałe, jak na tak rozlatujący się budynek. Morton chciał w pierwszej chwili zaryzykować przestrzelenie ich, ale wiedział, że to mogłoby obudzić kogoś pijanego, kto nie omieszkałby zadzwonić na policję. Zdecydowanie dzisiaj dosyć było w jego życiu gliniarzy. Oświetlił drzwi, by zobaczyć, gdzie jest zamek. Pośrodku drzwi był umocowny mechanizm z wgłębieniem na... Duży medalion...
Morton wszedł do pomieszczenia obok. Oprócz biurka i paru wycinków gazet o kulcie jakiegoś Dagona i Hydry, znalazł tam tylko notatkę dla jakiegoś kultysty.
" Tom, dzięki za naprawę klamki i instalacji. W nagrodę zostajesz bratem II stopnia i możesz korzystać z naszej biblioteki. Klucz jest w biurze fratera Dimasta Jimmerberga."
Nagle Morton usłyszał cichy łoskot. To wystarczyło by podskoczył w miejscu. Wyciągnął spluwę i poszedł na górę. Pierwsze drzwi prowadziły do kuchni. Widok i zapach zgniłej tuszy wieprzowej ostatecznie spowodował, że Morton stracił apetyt tego wieczoru. Z drugimi drzwiami było jeszcze łatwiej, bo pod wpływem dotyku rozpadły się. Widać w tej części domu było pełno korników, co zaniepokoiło dziennikarza. W środku widok był porażający. Na sześciu z ośmiu łóżek leżały zmumifikowane zwłoki. W wannie, która stała w rogu pokoju było pełno gazet różnego typu. Jedyne okno w pokoju było szczelnie zabite deskami.
-Ja pierdolę-pomyślał- To dlatego zrobiło się o nich cicho... Ale dlaczego nikt nie zawiadomił policji? Czemu aż tak tu nie cuchnie?
Po chwili zrozumiał. Koło każdego łóżka leżały butelki z arszenikiem. Świetnym konserwantem ciał. Będzie musiał po wszystkim anonimowo powiadomić kogoś, by uprzątnął ten bajzel.
Koło jednego z łóżek, na półce leżał dziennik. Morton przekartkował go szybko.
-Zapiski szaleńca.-wywnioskował, próbując rozczytać bazgroły.
Dwie ilustracje na ostatnich zapisanych stronach szczególnie go zaintrygowały. Pierwsza przedstawiała dziwną istotę, jakby stożek, z czterema długimi kończynami. Na końcach dwóch były szczypce, na tej wystającej z pleców, coś co wyglądało jak kwiat, albo cztery trąbki. Ta z czubka stożka kończyła się gadzią głową, z podobnymi do macek włosami i trojgiem oczu. Wypisz wymaluj Yithianin, o których opowiadała Johnowi jego matka, wielka entolografka. Wielka... Zanim ożeniła się z nieodpowiednim człowiekiem.
Druga ilustracja przedstawiała coś co wyglądało na koszmarek. Otulona w płaszcz istota w kapturze z czystym miejscem w miejscu twarzy. Nie wiedział co to i szczerze powiedziawszy ten obrazek jakoś go obrzydzał. Zamknął dziennik, wsadził do torby i wyszedł z pokoju, zamykając resztkę drzwi. Gdyby postarał się trochę bardziej, zauważyłby, że na drzwiach wisi zdjęcie wszystkich kultystów. Oprócz siedmiu zwykłych białych i wytatuowanych mięśniaków, w grupie stał niski, lekko otyły Xanadyjczyk z wąsikiem...
-Ostatni pokój...- powiedział sam do siebie, drżąc.
Otworzył drzwi, skierował światło latarki na środek i o mało nie krzyknął. Pośrodku pokoju siedział jedzący własne gile mężczyzna. Był prawie nagi, cały w bliznach i uśmiechnięty od ucha do ucha.
-Cześć! Guten morgen! Hello!- powiedział patrząc na Mortona.
Morton trzymał za plecami broń, gotów odstrzelić wariata, jeżeli byłby zagrożeniem.
-Witaj... Eee... Co tu robisz?- Próbował być miły. Nie do końca wyszło. Chyba... Sam nie wiedział...
-Jestem tu teraz. Tu. Wcześniej u mamy. Była chora. więc ją odwiedziłem. A potem zastałem to co ty. Martwi. O bogowie, nie było mnie tu pół roku!
Morton zmarszczył brwi. Właśnie wtedy ucichła działalność kultu. Odsunął się od drzwi, siadając na pufie pośrodku pokoju.
-Aha... A wiesz gdzie jest medalik? Taki duży klucz?
-Tak tak, tak wiem.- Szaleniec obślinił się i zaczął na czworaka iść w kierunku drzwi na korytarz- Tak za drzwiami, tam, Mózgolek wie, gdzie i co.
Rzeczywiście, w głębi pokoju, tuż za pustą szafką były ukryte drzwi do biura. Morton odsunął szafę i spojrzał na czarne drzwi, obmalowane w dziwne znaki.
-Mózgol idzie. Idzie stąd. Nic już nie ma!!!- Zaczął histeryzować kultysta, po czym wybiegł z pokoju. Po kilku sekundach Morton usłyszał jak drzwi, które "naprawił" zostają otwarte z hukiem.
-Ech...-westchnął. Będzie musiał je wstawić jeszcze raz.
Biuro było w całości zalepione wycinkami. Nawet obydwa okna były zaklejone. Morton był zszokowany desperacją kultu. Podłoga była uwalona notatkami i gazetami. Morton przejrzał parę wycinków. Dotyczyły głównie trzech tematów. Szefów policji w Dublinie, zjawisk paranormalnych, począwszy od latającego miasta z Laurenty, po duchy i fauny w Trackich lasach. Trzecim tematem były seryjne morderstwa. Z notatek obok wycinków wynikało, że kult polował na morderców, by wymierzać im karę, w postaci eksperymentowania na ich ciałach. Morton nie wiedział co o tym wszystkim myśleć. Tym bardziej gdy natknął się na własny artykuł, o aferze hazardowej, który opublikował rok temu.
Zajrzał do biurka, w pośpiechu wyrzucając kolejne puste szuflady na podłogę. Dopiero w czwartej znalazł stary medalion z czerwonego kryształu, w kształcie ludzkiego serca. Nie głupie serduszko w kształcie zadka. Prawdziwe serce człowieka, w kształcie dużej kropli. To było to!
Morton schodząc po schodach spojrzał w kierunku drzwi wyjściowych. Mózgol wywalił je na powrót z zawiasów, ale były w miarę całe, więc John postanowił je jeszcze raz poprawić. Wyjrzał na zewnątrz i ujrzał blady księżyc w pełni. Tak, dzisiaj była pełnia, co jednak nie dawało mu ani odrobinki otuchy. Coś zdarzyło się w tym domu, ale co?
Po zastawieniu drzwi, wrócił do szklanej bramy. Włożył bez wachania dziwny klucz do otworu i przekręcił go. Usłyszał donośną serię kliknięć, po czym szklana brama się rozwarła.
Morton nie spodziewał się takiej ilości rzeczy w bibliotece. Zamiast dwóch, trzech książek na krzyż, zobaczył masę eksponatów, ksiąg, amuletów, kamieni, strojów i innych rzeczy. Zobaczył takie rzadkie dzieła, jak "Kult Ghouli", czy "Tajemnice Robaka". W lewym kącie stała zdobiona, czarna zbroja, zaś w prawym żółty strój kapłana. Na półkach, prócz książek było pełno figurek, dużych kryształów, dziwnych zwierząt w słojach z formaliną. Morton zajrzał do szuflady biurka. Było tam parę papirusów, których bał się dotykać, by nie zniszczyć jakiegoś i masa amuletów różnych religii i zastosowań. Na drugim krańcu pokoju, naprzeciw drzwi, stał stolik z uschniętym kwiatem. Nad nim wisiało dziwne, rombowate lustro. Kolor szkła był dosyć specyficzny, bursztynowy. To zafascynowało Mortona. Gdzieś w głębi umysłu usłyszał jakby świst, tchnienie lub szept.
Podszedł bliżej do lustra i spojrzał w nie. Nagle poczuł szarpnięcie i zaczął się dusić. Nie rozumiał co się dzieje. W lustrze dojrzał coś w rodzaju eterycznej paszczy. Nie wierzył w to co widział. Zebrał całą swoją siłę i walnął w lustro latarką. Lustro wydało tylkonagły pisk i John upadł na podłogę.
-Co do... do... ekhe, ekhee!!!-rzęził, ledwo mogąc otworzyć oczy. Był mokry od potu i serce waliło mu jak młot.
Nagle obrócił głowę w stronę stolika. Usłyszał cichy szczęk szkła, które... Jakby spadało z odległości na kamień...
-No jasne...- rzekł w przypływie olśnienia.
Odrzucił stolik na bok i otworzył starą, podziurawioną klapę w podłodze. Pewnie kawałek lustra wypadł przez szpary między deskami, stąd to ledwo słyszalne echo. Otchłań patrzyła się w Mortona, a on w nią. Bez namysłu zszedł w dół, byle tylko zapomnieć o strachu, który go paraliżował. Schodzenie najpierw po małej, pordzewiałej drabince, a potem po krzywych schodach wydawało się nieskończenie długie. Morton spojrzał na zegarek. Schodził już cztery minuty. Gdy wreszcie stanął na stabilnym gruncie, rozejrzał się po jaskini. Wyglądała, jak stara kopalnia, nie licząc nadgniłych ciał, wbitych między podpory ścian i wmurowanych w skałę. Ten widok zmroził Johna. Ledwo powstrzymywał wymioty. Smród i widok rozpadających się ciał oraz wylewających się flaków był nie do zniesienia. Morton przyłożył do twarzy woreczek i postanowił iść jak najszybciej do końca korytarza. Okazało się, że ten nie był zbyt długi. Tuż za rogiem zobaczył dosyć nowe, pomalowane na biało, metalowe drzwi. Zdziwiony otworzył je i wszedł do środka. Szybko tego pożałował. To było coś w rodzaju prosektorium. Nie cuchnęło tu zbytnio, ponieważ większość ciał prawdopodobnie znajdowała się w lodówkach. W słojach na oszklonej półce znajdowały się różne części ciał, od oczu i nosów, po zdeformowane płody, ze skrzydełkami i mackami wokół ust. Morton nie przepadał za płodami w słojach, ale widok w tym przypadku był zabawny. Wtedy zauważył drugie drzwi. Wszedł do drugiego pomieszczenia. Pomieszczenie było dosyć spore, oświetlone błękitnym blaskiem i wypełnione różnego rodzaju aparaturą, do której były podłączone ludzkie narządy. Morton widział, jak dziesiątki płuc w dużych akwariach oddychają, mózgi pulsują rytmicznie, a ręce drżą w płynach owodniowych.
Mimo wszystko, podświadomie czuł, że to nie koniec. Za dużą szafą, przypominającą komputer z czasów III wojny światowej odkrył duży otwór w ścianie. Droga w pewnym momencie ostro zjechała w dół, więc musiał trzymać się barierek, które ktoś wmontował w skałę. Czas mijał wolno, a dziennikarz szedł dalej. Miał wrażenie, że zaraz zejdzie do samego jądra planety i spotka dinozaury...Nagle wystrój się zmienił. Morton ujrzał wielki portal do czegoś w rodzaju świątyni.
-To nie jest możliwe...-Pomyślał- Grupka szaleńców nie mogła zrobić czegoś takiego sama!
Świątynia była gigantyczna. Miała około dwudziestu metrów wysokości i czterdzieści szerokości. Zbudowana tu, pod ziemią, na planie koła. Każdą z dwunastu kolumn wyrzeźbiono na kształt jakiejś istoty. To nie był ani anioły, ani diabły, raczej okropne hybrydy. Pośrodku pomieszczenia, zamiast jakiegoś bożka, czy ołtarza, stała wielka kolumna z drobno wyrytymi znakami. Wyglądała trochę jak starożytne przepisy prawne, znajdowane w starożytnych miastach na pustyni.
Oglądał salę przez długi czas, badając każdy jej szczegół, chcąc przypisać go do jakiejś ludzkiej kultury. Prawdopodobnie była to świątynia zbudowana przed Imperium Putzkie, lub jakąś jego młodszą pochodną. Gdy Morton dotarł na drugie kraniec sali, zauważył, że w bocznej nawie znajduje się przejście, z którego, w świetle latarki dojrzał złoty blask. Czyżby skarbiec? Czy to oznaczało, że mógłby już nigdy nie pracować? Nie znał żadnego kanciarza, który by mu pomógł... Czym były te podziemia? Grobowcem? Jakimś bunkrem? Wiedział, że nikogo tu nie ma od wielu tygodni, jednak nie mógł się uspokoić. Zaryzykował...
Pomieszczenie było małe i niskie. Morton zachaczał kapeluszem o sufit. Na podłodze leżały berła, korony, skrzynie pełne srebra, złota, brązu, platyny, kamieni szlachetnych. Gdzieś między tymi dobrodziejstwami były postawione różne posągi z kamienia lub złota. Tam antylopa, tam rycerz, gdzie indziej antropomorficzny bożek... I Kolejne drzwi. Tym razem wrota były z ciemnozielonego kamienia i był lekko uchylone. Morton podszedł bliżej. Zauważył masę pyłu w progu. Minął go, odetchnął głęboko i wszedł. I wszedł... Wszedł? Sala była naturalną jaskinią,a po środku mechanizm... Nie pamiętał go dokładnie... Gdzieś go już widział. Zaraz...
Biel oczu Mortona zalała się czernią... Stracił kontakt z rzeczywistością.
*
Morton obudził się nad prymitywnym kokpitem, kaszląc ciężko. Rozejrzał się. Gigantyczny mechanizm wyglądał jak dół wypełniony oleistą, srebrzącą się substancją. Na brzegach dołu wyrastały kolce, które łączył się z wielkim, zielonym kryształem, wyrastającym z sufitu. Po środku jeziora, na skalnym postumencie stało coś w rodzaju trumny. Jedyną drogą między trumną a krawędzią basenu był kamienny pomost. Kokpit był z zielonego metalu, wypełniony skrzącymi się kryształami. Morton chciał go wyłączyć, ale poparzył się tylko. Dziwaczne kryształy na ścianach i suficie zaczęły skrzyć się poświatą w kolorze jadowitej zieleni. Wokoło biły ładunki elektryczne, które wychodziły z kryształowych słupów i waliły to w kolce, to w jezioro. Całość zaczęła szumieć tak mocno, że Morton musiał zatkać uszy. Nagle wszystko się uspokoiło. Za dziennikarzem rozbłysło białe światło. U progu wytrzymałości psychicznej Morton obejrzał się za siebie. Za nim stał, wyryty w skale portal. Miał około dziesięciu metrów średnicy. Morton patrzył sparaliżowany na białe światło. Nagle zobaczył w mglistej poświacie jakiś ruch. Pędem schował się za skałę, która stała niedaleko. Dopiero w tym świetle zobaczył ogrom jaskini. Prawdopodobnie zachwyciłby się, gdyby nie nadzwyczajna czujność, która kazała mu patrzeć w stronę portalu. Powoli, z białego blasku wyłoniły się cztery wysokie istoty. Morton przytrzymał twarz rękoma, byle tylko nie krzyczeć. Stworzenia miały około metra dziewiędziesięciu, matową, grafitowoczarną skórę i chodziły w pozycji wyprostowanej. Ich mięśnie na rękach i nogach wyglądały jak skręcone liny, szczególnie, że kończyny górne wydawały się nieproporcjonalnie długie. Najgorsze były głowy istot. Wyglądały jak biologiczna wersja jakiejś maski przeciwgazowej. Twarze wyglądały jak u tapira. Głęboko osadzone oczy błyszczały złowrogo. Jeden z nich trzymał w ręku worek. Morton rozpoznał te potwory. To kiedyś byli ludzie, mieszkańcy Syberii. III wojna światowa zmiotła ten kraj z powierzchni planety, deformując ludzi, którzy schronili się w wielkim metrze przecinającym cały kraj. Te istoty wyszły wiele lat później z więzienia-molocha, jakim były ruiny miast Syberii i nawiązały kontakt z resztą ludzkich ras. Te niegdyś ludzkie stworzenia zwano Cieniami. Istoty szły w kierunku pomostu. Przeszły przez niego i zajęły miejsce wokół trumny. Tak, teraz w jasnym świetle John Morton mógł przyjrzeć się dobrze temu obiektowi. Na płycie trumny była płaskorzeźba podobna do wilka, wilkołaka, lub ghoula, a boczne ściany pokrywały rzeźbienia w kształcie węży.
Jedna z istot zaintonowała: "Dziś jest ten dzień, Bracia! Az Kalala! I'a Saligia!"
Reszta istot za pomocą czegoś na kształt puzderka odrkęciła zamek w trumnie i odrzuciła na bok pokrywę.
Cień dowodzący ceremonią zaintonował:
-Ciałem gada nadajemy ci kształt!
Cień od worka wyjął z niego suszonego kameleona. Wrzucił go do trumny. Głośny plusk dał znać Mortonowi, że trumna wypełniona jest jakimś płynem.
Dowódca stworzeń znowu zakrzyknął:
-A oto cukier, krew, wino i woda, które wypełnią twoje wnętrze! Niechaj nigdy nikt nie zrani Cię bez konsekwencji! Niech nawet drobna rana spali twojego wroga do mięsa i kości!
Wtedy też "workowy" nalał płynu z dużego bukłaka.
Morton nie wiedział co robić. Czuł się dziwnie senny i słaby, jakby ktoś odebrał mu chęć do życia. Nie mógł myśleć. Patrzył jedynie jak głupiec, na to co się porobiło.
Cień zakrzyknął po raz trzeci:
-A oto kości twych wrogów! Niech ich siła zostanie przez Ciebie pożarta i użyta do walki!
Do trumny wrzucono masę kości.
Wtedy też Istota trzymająca worek, wyjęła z niego medalik lśniący na niebiesko i... purpurowe, świecące, bijące serce.
Cień zakrzyknął:
-Oto Twa moc i siła, które odrodzą Cię w nowym, potężnym ciele! Ku chwale Elementali! Ecce Serpens!!!
Potwory wrzuciły do trumny obydwa przedmioty, a wtedy z trumny wybiło czerwone światło. Po chwili w wielu miejscach obiekt zaczął pękać, aż rozpadł się z hukiem. Morton czuł, że zaraz zemdleje, walczył z tym, ale padł już na kolana i zaczął się zataczać...
Ciecz rozpłynęła się na boki ujawniając... Morton sam nie wiedział co to. Portal wyłączył się kilka sekund przed ostatnią fazą rytuału, a kryształy przestały świecić tak mocno... Nagle John zachłysnął się powietrzem. Między Cieniami poruszyła się drobna, umazana cieczą z trumny istotka. Mimo odległości można było dojrzeć dwa małe punkciki oczu świecącę zielonkawo. Stworzenie wstało powoli i chyba zaczęło rozmawiać ze swoimi wyzwolicielami. To było dla Mortona za dużo. Za dużo! Dostał hiperwentylacji po czym zemdlał. Ostatnie co widział, nim jego oczy zaszły mgłą to ten potworny kryształ zwisający z sufitu... A ostatnie co usłyszał zanim stracił świadomość, przerażający, jakby kobiecy śmiech i pytanie jednego z Cieni: "A gdzie nosiciel...?"
C.D.N.